Jaskinia. Ciemność. Głębia.
Jej sens, to coś co w sobie zamknięte i ukryte.
Więzienie duszy, która za prawdziwy byt bierze to co poznaje zmysłami.
Obrazy na ścianach jaskini migoczą w postacie i rzeczy. Ruch obrazu jest złudny, jest jedynie cieniem, stworzonym pod wpływem prawdziwego czy sztucznego światła, lub całkowicie wyobrażonym, wyciągniętym z przeszłości wspomnieniem, wizją marzeń.
Jest życiem w iluzorycznej rzeczywistości.
Nie żyjemy po to by żyć w jaskiniach, lecz po to by znaleźć wyjście. My, ludzie, jesteśmy stworzeniami poszukującymi sensu.
Przychodzimy na świat z miejsc ciemnych i tylko przez nie doświadczamy odrodzenia, przypomnienia sobie kim byliśmy, jesteśmy i dokąd zmierzamy.
Jaskinia to portal między tym co materialne a tym co duchowe.
Lecz żeby naprawdę „wyjść” z jaskini, trzeba dotrzeć w niej do jądra, zanurzyć się brudzie i najgłębszej lepkiej jak miód samotnej ciemności, zjeść swój świat cieni, migotliwych złudzeń kołyszących się przed naszymi oczyma, wypluć je potem w konwulsjach rozpaczy i umierania.
Poczuć zimną skórę kamienia, usłyszeć dźwięki kropli wody ściekającej po ścianach i swój prawdziwy żałosny głos, skazanego na cierpienie szaleńca.
A potem poddać się kompletnie i bezwarunkowo, by poczuć błogi spokój i ciepło jak w matczynym łonie.
Kokon. Śmierć. Przemiana.
Stając się znowu ziarnem, materią tego samego świata który nas wszystkich i wszystko łączy w jedno, zakorzenić w tu i teraz nabrać sił czerpiąc z energii ziemi.
Rosnąć i potem wstać i poczuć pierwszy krok i wziąć pierwszy oddech jak dziecko nie umiejące jeszcze chodzić i oddychać, ale wiedzące już jaki jest cel.
Tunel. Jasność. Źródło. Wyjście z jaskini. I do niej powroty.
Wyjście poza materię obrazu, w świętym złączeniu z tą materią.
Pozytyw i negatyw, ciemność i światło w doskonałej równowadze, płynące w nieustannym ruchu…